15 kwietnia 2013

Czego Jaś... nie wspomnie?

Dawno mnie tutaj nie było, ale to nie tak, że nie miałam pomysłów, co napisać, czy też nie miałam czasu... Sama nie wiem, co było przyczyną mojego zastoju. Widocznie tak miało być.

Każdy zna pewnie to przysłowie "Czego Jaś się nie nauczy tego Jan nie będzie umiał", prawda? No, trudno, żeby było inaczej... Zbliża się koniec roku, mnie czeka matura, czyli sprawdzenie mojej "wiedzy" z ostatnich lat, czy jak ktokolwiek chce to coś nazwać. Pomińmy już to, iż według mnie matura to żart, absurd, niedorzeczność i totalny bezsens, który niestety otwiera mi większość drzwi.
Ostatnio wzięło mnie na wspominki. Zaczęłam przeglądać swoje stare rysunki oraz czytać stare zeszyty-brudnopisy, które nawet po tak krótkim czasie stały się obfitą kopalnią wiedzy o mnie samej. I to mnie przeraziło. Nie to, żebym jakoś specjalnie się zmieniła... Byłam bardziej szurnięta, to wiem... A także mniej otwarta. I to chyba stanowi sendo, o którym mam zamiar mówić. W tych swoich notatkach zapisywałam różne pomysły, ciekawostki, a po paru latach dopisywałam swoje komentarze, co wygląda komicznie i sprawia, że naprawdę uwielbiam do tego wracać i dopisywać kolejne komentarze. W tych zeszycikach również pisałam swoje opowiadania. Cóż, młoda byłam, chciałam znaleźć ujście dla swojej fantazji, nie tylko samym rysunkiem człowiek żyje. Po jakimś czasie odnalazłam swój styl, co prawda nieukształtowany, ale w nim czułam się najlepiej. Jakbym miała go opisać jednym słowem byłoby to szorstki. Uwielbiałam ironię, sarkazm, cyniczność, chaos, w którym był ład, krótkie i zwięzłe zdania, dystans do rzeczy opisywanych, gdzie większość słów była specjalnie wyselekcjonowana, czasami używałam potocznych sformułowań oraz nie dało się u mnie znaleźć jakiejkolwiek słodyczy. To byłam ja i wiedziałam o tym, że taki styl najlepiej mnie wyraża. Dodatkowo w krótszym czasie potrafiłam złożyć wypowiedź poprawną, bez większej ilości powtórzeń, trafiającą w sendo tematu. I się zaczęło...
Pierwsze po podstawówce jest gimnazjum, nie? Zaczyna się pisanie wypracowań, dłuższe odpowiedzi ustne, referaty, czy rozprawki... Nie pamiętam już co jeszcze. Zakładam, że już wiadomo, że chciałam je pisać swoim własnym językiem, prawda? Pewnie po tym, co wspomniałam każdy pomyśli "Jeśli zdania były niepoprawne, to o co ci biega?". Zaskoczę was - nie pisałam niepoprawnych zdań. Podczas odpowiedzi ustnej, wiadomo, zdarzało mi się zaczynać zdania od "no i...", "a więc...", itp, ale nie robiłam tego nagminnie, a przynajmniej nie tak, żeby usłyszeć choćby raz abym tak nie robiła (zbyt zawiłe, prawda?). Wszystko, do czego się czepiano to pozostała reszta, bo jak tak młoda, cichutka i spokojna dziewczynka może ironizować? Jak mogłam, ja się pytam, nie być tak rozkoszna jak inni? Jak mogłam nie pisać utartymi schematami...? No jak mogłam!?
Teraz chcę powrócić do tego, o czym mówiłam wcześniej - brak otwartości. Miałam swoje zdanie, ależ owszem, nawet nauczyciele już na początku podstawówki byli tym bardzo zaskoczeni. Niestety, kiedy pisałam nikt nigdy mi nie powiedział czy robię to dobrze, czy źle. Z każdym miesiącem wpychano we mnie schemat, od którego niedobrze się robiło. Kiedy nie chciałam nim się posługiwać - ocena w dół, wiadomo. Wtedy jeszcze zachowałam resztki własnego stylu, zapierając się nogami i rękami, jednak to nie było to samo. Samoistnie schemat wplątał się w mój umysł, nie pozwalając na wynurzenie się prawdziwej mnie. Zaowocowało to mniejszą ilością fantazji, a co za tym idzie - mniej opowiadań. Pamiętam do dzisiaj tą frustrację, ponieważ przy okazji dotknęło to także rysowania. Istna batalia z samą sobą. Czy ktoś zna to uczucie, kiedy chcesz a nie możesz...? Co ja się pytam, FB powie mi wszystko...
Pojawiła się iskierka nadziei, po zakończeniu gimnazjum - liceum. Miałam nadzieję, że chociaż tam potraktują nas jak ludzi a nie bachorów, dzięki którym są pieniądze (uwaga: nie mówię o wszystkich nauczycielach!). Niestety po kilku tygodniach zwątpiłam. Znów zaczęło się karcenie za własne zdanie - standard, do którego przywykłam. Ale znów początek miało wpychanie schematu na siłę przez gardło aż do żołądka... Byłam rozdarta i szczerze przyznam - bałam się. Z jednej strony:


"Dobra, a jeśli to, jak piszę jest naprawdę nie do przyjęcia? Ale dlaczego inni o tym nie mówią? Co jeśli na maturze przez moją upartość nie zdam?".


Natomiast z drugiej strony:


"Tylko ja nie chcę pozbywać się siebie. Ten styl najlepiej wyraża mnie, to co chcę powiedzieć i jak chcę by to zostało zrozumiane. To w końcu część mnie, wypracowana przez kilka lat...".

I tak wahałam się pomiędzy obiema opcjami aż nie przyszedł zupełny zastój. Koniec opowiadań, koniec rysunku, koniec mnie. Nauczono mnie takiego przeklętego schematu, że teraz nie potrafię się odnaleźć w temacie. Dają mi do napisania wypracowanie a ja nie mam bladego pojęcia co zrobić, bo schemat wyłączył całkowicie moje logiczne myślenie. Kiedyś interpretację poezji pisałam od ręki, zawierając to, co odczuwam, łącząc z poszczególnymi faktami, o których wiem w danej chwili. Dzisiaj, nawet o tym wiedząc, nie potrafię. Zaczynając czytać wiersz gubię się w pierwszym wersie, kiedy zaledwie parę lat temu rozumiałam go najprędzej ze wszystkich. Mam o to wszystko absolutny żal do tych, którzy do tego się przyczynili. Do samej siebie również. Mogłam stanowczo powiedzieć NIE i powinno mi być wszystko jedno, czy zdam do następnej klasy, czy mnie wykopią, czy cokolwiek innego... Niestety tak się nie stało i egzystuję, poszukując kilku straconych lat. To już łatwe nie jest. Czytam swoje poprzednie wypociny, które sprawiały mi tyle radości, staram się powrócić, staram się tam być. Jak na razie jedynym dobrym skutkiem jest mój powrót do rysowania. Co prawda napisałam już kilka opowiadań, jednak to wciąż nie to samo, co kiedyś. Śmiać mi się chce z tego, jak koślawy jest mój język oraz wypowiedzi, natomiast płaczę nad tym, jak dużo mi jeszcze brakuje by odzyskać ten kawałek siebie.
To, co wypisuję tutaj nadal nie jest wystarczająco dobre bym choć odrobinę była zadowolona z siebie. Zakładam, że większość nie zrozumie ani nie poczuje, o co mi chodzi, ale staram się, by móc wreszcie pisać to, co chcę, wiedząc, że każdy zobaczy to, co chcę by zobaczył.



Czego Jaś się nie nauczy, to i tak mu wszystko zabiorą.




Aby tak zupełnie nie zasmęcić i nie zniszczyć całej nadziei i zapału, ani nie pozostawić absolutnie samego gorzkiego smaku, daję piosenkę, która podnosi na duchu i motywuje by wreszcie się ruszyć i coś zrobić... przynajmniej mnie.











"Potrząśnij głową i powiedz nie byciu więźniem lenistwa
Wszyscy ci, którzy się nie starają, natychmiast się obudźcie
Chcesz mieć wysoką pozycję tylko dzięki siedzeniu w swoim pokoju?
...
Jeden strzał!
Masz zamiar być ofiarą? Masz zamiar przegrać, szukając łatwego wyjścia
Tylko jeden strzał!
Odwróć swoją twarz w stronę szorstkiego świata i zetrzyj się i walcz
Nawet jeśli wysokie ściany próbują cię zablokować
Przeskocz je, nawet jeśli za każdym razem upadniesz"